BLISKI WSCHÓD: ANALIZA PSYCHOLOGICZNA - EYYAD SARAJ                   08.04.2002

Palestyńczycy: wstyd i honor   

Od pół wieku Palestyńczycy żyją z poczuciem wstydu. By wyzwolić się z tego koszmaru, giną w samobójczych zamachach.
 

 Kilka tygodni temu moja siostra, pracująca matka czworga dzieci, była poruszona, zobaczywszy na ekranie telewizora izraelskie czołgi na ulicach obozu dla uchodźców palestyńskich i żołnierzy, wdzierających się do ich domostw. Oświadczyła, że chciałaby dołączyć do męczenników. Parę godzin później świat dowiedział się, że w Jerozolimie pewna młoda Palestynka wysadziła się w powietrze, zabijając Izraelczyka i raniąc 150 przechodniów. Wkrótce kolejne kobiety zginęły śmiercią samobójczą, wywołując grozę i osłupienie na świecie.

Kto zrozumie, dlaczego Palestyńczycy wysadzają się w powietrze w izraelskich restauracjach i autobusach, ten pojmie istotę konfliktu. Jesteśmy narodem gniewnym i zuchwałym. Dziś każdy z nas walczy o to, by sam nie musiał zostać zamachowcem-samobójcą. Podobno przed bramami raju stoi już długa kolejka ochotników. Jestem skłonny w to uwierzyć.

Zamachowców do działania popycha długa historia poniżonego narodu i pragnienie zemsty, jakie nosi w sobie każdy Arab. Od kiedy w 1948 roku utworzono państwo Izrael i wygnano Palestyńczyków z ich ojczystej ziemi, arabskie dusze pogrążone są w głębokim wstydzie. A wstyd to w kulturze arabskiej najboleśniejsze z uczuć. Kto go zaznał, uważa, że nie ma już po co żyć. Człowiek honoru nie godzi się na takie poniżenie; woli zginąć z godnością.

Przez 35 lat izraelscy okupanci na Zachodnim Brzegu Jordanu i w Strefie Gazy przypominali Arabom o ich słabości. Wypierając Organizację Wyzwolenia Palestyny z Libanu, Ariel Szaron dokonał zwrotu: odtąd sceną konfliktu izraelsko-palestyńskiego są terytoria okupowane i sam Izrael. Z poczucia bezradności i wstydu zrodziły się gniew i zuchwałość, które ogarnęły ulice miast. To była pierwsza intifada.

Palestyńczycy zdali sobie sprawę, że walcząc z wrogiem, odzyskują honor, że nie są już bezradnymi ofiarami. Rzucając wyzwanie silniejszej, uzbrojonej po zęby izraelskiej armii, poczuli się moralnymi zwycięzcami. Chłopcy miotający kamienie zmienili się w zuchwałych bohaterów. Z tego poczucia moralnej wyższości zrodziła się inicjatywa pokojowa Arafata, który uznał Izrael. Układ z Oslo i proces pokojowy pozbawiły jednak złudzeń Palestyńczyków. Niedotrzymanie przez Izrael obietnicy wycofania się z terytoriów palestyńskich i fiasko rozmów w Camp David wywołały kolejną falę gwałtownych wystąpień i samobójczych zamachów.

Powrót Szarona na scenę polityczną wywołał nową intifadę. Zgodnie z jego zapowiedzią, że wyrządzi jak najwięcej szkód, wielu Palestyńczyków zginęło lub zostało trwale okaleczonych. Tym razem niewidoczni dla oka żołnierze izraelscy, strzelający z czołgów, nie byli już w polu rażenia palestyńskich bojowników. Nowym celem stali się więc izraelscy cywile, odwiedzający kawiarnie i sklepy. Ekstremiści nie dzielą Izraelczyków na cywilnych i mundurowych. Każdy z nich jest wrogiem.

Każdy akt męczeństwa to wynik osobistego dramatu i psychicznego cierpienia zamachowca. Pewien wścibski dziennikarz poprosił mnie kiedyś, żebym umówił go z przyszłym męczennikiem. Kiedy go spytał: Dlaczego byś to zrobił?, tamten odpowiedział: A ty byś walczył za swój kraj czy nie? Na pewno byś walczył. Każdy by cię szanował za odwagę, a mnie ludzie będą wspominać jako męczennika.

Taki wpływ od 1400 lat wywiera Koran, święta księga Arabów. Bóg obiecuje w niej muzułmanom, którzy oddadzą swe życie za islam, że będą żyć wiecznie w raju. Wierni, nawet niepraktykujący, rozumieją to dosłownie. Niebo jest ostateczną nagrodą dla tego, który odważy się poddać najcięższej próbie wiary. Ten młody człowiek nie powiedział tylko, że pałał żądzą zemsty. Jako 6-letni chłopiec ze łzami w oczach patrzył, jak izraelscy żołnierze biją jego ojca. Nigdy nie zapomniał, jak zabierali mu tatę, któremu krew płynęła z nosa.

Jeżeli Szaron, biorąc Arafata jako zakładnika, dalej będzie sypać sól w nasze rany, popchnie nas do następnego, jeszcze potworniejszego szaleństwa.

Autor jest psychiatrą, założycielem Niezależnej Palestyńskiej Komisji Praw Obywatelskich.


Time Inc

 BLISKI WSCHÓD: IZRAEL W OGNIU        ASAF ORON   08.03.2002  

   Wołają za mną: Zdrajca!                  

 Dlaczego mam kroczyć ulicami jak król, napastować Palestyńczyków i czuć się bohaterem, który broni ojczyzny? - pyta w liście otwartym sfrustrowany izraelski oficer, Asaf Oron.  

 Piątego lutego 1985 roku pożegnałem się z rodzicami, wsiadłem do autobusu jadącego do jednostki wojskowej i przeobraziłem się w żołnierza. Dziś, dokładnie 17 lat później, znalazłem się w stanie nieubłaganej konfrontacji z armią. Przeważająca część społeczeństwa mnie atakuje, a prawica nazywa zdrajcą, który stroni od udziału w świętej wojnie u wrót Izraela. Polityczne centrum wytyka mnie palcami jako tego, który osłabia demokrację i upolitycznia armię. A lewica? Ta nowoczesna lewica, która jeszcze wczoraj zabiegała o mój głos w wyborach, również odwraca się do mnie plecami.  

Kiedy zostałem powołany do wojska, nie czułem entuzjazmu i nie cieszyłem się ze służby, wymagającej odwagi i ofiarności. Czy 19-latkowi, który zamiast wykonywać świętą misję, musi deptać nogami godność drugiego człowieka - doprawdy nie wolno zadać pytania: Czy to nie jest ponad moje siły? Dlaczego mam kroczyć ulicami jak król, napastować przechodniów, obrażać ich, a przy tym jeszcze czuć się bohaterem, który broni swojej ojczyzny?

 Byłem jak wszyscy

 Wyprawy do Strefy Gazy były tematem bohaterskich opowieści i źródłem dumy naszej brygady Giv'ati, młodej i mało znanej jednostki. Przez długi czas nie miałem pojęcia, co z tym heroizmem począć. Ale potem, kiedy zostałem porucznikiem, przeobraziłem się w idealnego oficera armii okupacyjnej. Dołowałem ludzi, którzy okazywali za mało szacunku. Darłem dokumenty mężczyzn w wieku mojego ojca. Biłem nie dalej niż trzy mile od domu moich dziadków. I nie byłem wyjątkiem, przeciwnie - zachowywałem się tak jak wszyscy.

 W 1990 roku, przed wojną w Zatoce Perskiej, powołano mnie z rezerwy do służby na obszarach okupowanych. W tym czasie moi przyjaciele pełnili służbę na posterunku kontrolnym na moście Damia, przez który wielu Palestyńczyków uciekało z Kuwejtu na tereny okupowane. Funkcjonariuszki grzebały tam w bieliźnie osobistej kobiet palestyńskich i w niemowlęcych ciuszkach w poszukiwaniu materiałów wybuchowych. Pomyślałem sobie, że rezerwiści są bardziej ludzcy, nie tak agresywni.

 Te moje przypuszczenia wzięły w łeb po trzech tygodniach spędzonych w słynnej jednostce zwiadowczej. Przekonałem się, że i rezerwista potrafi stać się obrzydliwym macho. Żołnierze opowiadali historie o swoich wyczynach, które nieodmiennie kończyły się śmiercią jakiegoś Palestyńczyka. Poprosiłem o wyznaczanie mnie tylko do służby wartowniczej. Zasklepiłem się w sobie, usiłowałem ratować moją duszę i nie brałem udziału w tych haniebnych czynach, ale umożliwiałem je, pełniąc wartę za innych.

  Sprawiedliwi w Sodomie

Protest izraelskich rezerwistów ma odległą genezę. Być może trzeba jej szukać aż w Biblii. W każdym razie przykład Abrahama przywołuje jeden z sygnatariuszy protestu, sierżant Szammaj Leibovitz, wnuk jednego z najwybitniejszych filozofów izraelskich Jeszajahu Leibovitza.

 Chociaż Szaul Mozaf, szef sztabu generalnego, podejrzewa, że ci ludzie są manipulowani przez opozycyjne siły polityczne, oni sami oświadczają, iż stanęli w szranki wyłącznie z powodów moralnych. Ten, kto chce ich lepiej poznać, może odwiedzić stronę internetową www.seruv.org. Seruv znaczy "odmowa".

 Krytykując okupację, lider lewicowej opozycji parlamentarnej Josif Sarid podkreślił, że odmowa służby wojskowej może stanowić niebezpieczny precedens dla żołnierzy prawicowych, którzy pewnego dnia z powodów ideologicznych mogą odmówić brania udziału w likwidacji osiedli żydowskich na terytoriach okupowanych. Gdyby siły zbrojne Izraela podzieliły się według tego, jaką ideologię wyznają ich dowódcy, pojawiłoby się widmo wojny domowej.

 Naszym celem - wyjaśniali organizatorzy protestu - jest, by za każdym razem, gdy rząd postanawia zrównać z ziemią dzielnicę palestyńską lub bombardować jakieś obiekty w pobliżu szkoły, zdawał sobie sprawę, że wśród wojskowych są tacy, którzy mają inne ideały niż posłuszne wykonywanie takich rozkazów.

 Mesjasz już był  

Dlaczego już wtedy nie odmówiłem w ogóle? Sam nie wiem. Armia powtarzała stale: "Podczas pierwszej intifady byliśmy zbyt łagodni. Gdybyśmy wtedy, w pierwszych dniach zabili setkę ludzi, wszystko potoczyłoby się inaczej". Dzisiaj dowódcom wolno postępować tak, jak uznają za słuszne. Już Ehud Barak zostawił im wolną rękę. Szaul Mofaz, obecny szef sztabu generalnego, wykorzystuje ten czek in blanco, by maksymalnie powiększyć rozlew krwi. Ja jestem już ojcem dwóch synów i wiem, że nikt nie będzie troszczył się o to, aby i oni nie musieli kiedyś pełnić służby na terenach okupowanych. Będę musiał spojrzeć im w oczy i opowiedzieć, co robiłem.

 Gdy półtora roku temu rozpoczęła się obecna intifada, było dla mnie jasne: tym razem się w to nie włączę. Z początku była to tylko moja decyzja, podjęta w cichości ducha. Gdy jednak rósł ten obłęd, nienawiść i liczba zabitych, gdy generałowie przeistaczali izraelską armię w organizację terrorystyczną, moja decyzja musiała stać się decyzją publiczną: Jeżeli wy nie widzicie, że tutaj dokonuje się wielka zbrodnia, to wy jesteście ślepi, a nie ja!

 Wtedy odkryłem coś, co można porównać do życia na innych planetach: nie byłem sam! Rozumiem, dlaczego dla większości nasza postawa jest irytująca. Zburzyliśmy piękny porządek rzeczy. W Izraelu wszyscy przyzwyczaili się, że wyłącznie prawica może decydować o kwestiach życia i śmierci. Rola lewicy polega natomiast na tym, by siedzieć w fotelu, popijać wino i czekać na Mesjasza, który swoją czarodziejską siłą sprawi, iż wszystko, co złe, zniknie - i prawica, i osadnicy, i Arabowie, i pogoda, i cały Bliski Wschód.

 Ale przegapiliście właściwy moment, bo Mesjasz już był. Porzucono go w ogniu bitwy. Został zamordowany. Razem z nami wszystkimi - ze mną włącznie - którzy siedzieliśmy wygodnie w naszych fotelach. Dajcie więc sobie spokój z tą głupią zabawą. Mesjasz nie przybywa dwa razy. A my jesteśmy jak ci młodzi Chińczycy, którzy własnym ciałem zagradzali drogę czołgom.